Chodzi za mną już dłuższy czas ten temat. My dorośli wymagamy od dzieci, aby były moralne, odróżniały dobro od zła i postępowały, tak jak należy, a stwarzamy im sytuacje, gdy bardzo trudno wybrać właściwą drogę.

Najlepszym przykładem jest sprawa ściągania. Najpierw koncentrujemy się na stopniach – nagradzamy za dobre, ganimy za złe, wpajamy dzieciom, że od stopni zależy ich przyszłość i niestety często też – nasza do nich miłość. Wygłaszamy do nich przemowy umoralniające, że nie należy ściągać, że mają się uczyć dla nauki, a nie dla stopni. Toż to czysta hipokryzja: Nie ścigaj, a jeśli dostaniesz zły stopień, to przestanę cię cenić. Nie stawiajmy dziecka w obliczu wyboru: moralność, czy sukces? Jasne, że nie pochwalam ściągania, ale też nie jestem za ocenianiem stopniami. Tylko jako przyczynę ściągania widzę właśnie – ocenianie stopniami, a nie brak moralności uczniów.

Do tego dołóżmy zwierzenia rodziców, jak to ściągali w szkole, jak bez ściągania nie zdaliby z matematyki do następnej klasy itp. Piękny przykład. Zamiast przemawiać umoralniająco (przeważnie nieskutecznie), warto przestać kusić uczniów dwuznaczną sytuacją. Jako przykład braku ściągania podawane są często Stany Zjednoczone. Tam jednak ocena bieżąca nie ma dużego znaczenia (często jest w formie kształtującej, a nie sumującej), a egzaminy o dużej stawce są organizowane tak, że ściąganie nie jest możliwe. Koniec kropka, chcemy nie mieć ściągania, to się do tego przygotujmy, a nie apelujmy do sumienia dzieci. A jeśli taka organizacja nie ma jest możliwa (np. nauczanie zdalne), to lepiej zrezygnować z oceniania przy pomocy kar i nagród. Możemy też przemyśleć, jaki, jako dorośli dajemy przykład dzieciom. Wszelkie oszustwa dorosłych są traktowane jako spryt życiowy, ale dziecko ma być kryształowe.

Inna umoralniająca przemowa dorosłych mówi o tym, że dziecko ma się uczyć dla samego siebie, a nie dla stopni, czy czerwonego paska. Tak przemawiamy, a potem  mówimy, że uczeń nie przejdzie do następnej klasy, bo ma złe oceny lub nie dostanie czerwonego paska, bo ma za mało celujących. To dla kogo ma się dziecko uczyć – dla wiedzy, czy dla stopni? Niektóre szkoły odchodzą od czerwonych pasków, co jest prawnie możliwe i ze wszech miar pożądane. Od stopni końcoworocznych na razie, ze względów prawnych, nie możemy odejść w klasach starszych. Możemy odejść od oceniana stopniami w klasach I – III szkoły podstawowej, i wiele szkół tak na szczęście robi.

Następna sprawa to etykietowanie dzieci (jawne lub ukryte) na dzieci zdolne i niezdolne. Nawet, gdy tego nie robimy jawnie, to nagradzamy i doceniamy dzieci tak zwane „zdolne”, a najwyżej tylko litujemy się nad niezdolnymi. Ale mówimy dzieciom, że wszyscy są równi (nie tylko przed Bogiem). Jak to się ma w zderzeniu z rzeczywistością. A prawda jest taka, że nie ma dzieci niezdolnych o ile nie mają jakichś dysfunkcji (co nie zależy od nich). Na ich tak zwane zdolności ma wpływ sytuacja domowa, sam nauczyciel, ciekawy lub nieciekawy przekaz w nauczaniu i wiele spraw zależnych od dorosłych, a nie od dzieci. Chcemy, aby uczniowie byli zaangażowani, a serwujemy im nieciekawy program nauczania. Wychodzimy z założenia, że inni mądrzy ten program ułożyli, więc dzieci powinny być zainteresowane. Zanim zaczniemy wymagać zaangażowania zadbajmy, aby uczniów zainteresować lub walczmy o lepsze/ciekawsze programy nauczania.

Jeszcze jedna sprawa, to wymagana ocena zachowania i to na stopnie. Kryteria tej oceny zapisane w statucie szkoły są przeważnie tak niejednoznaczne, że trudno się dziecku zorientować i dostosować. Niektóre szkoły wprowadzają (chory) system punktowy, który preferuje kombinowanie: pobiję kogoś, ale za to kilka razy podleję kwiatki i się wyrówna. To jest sytuacja korupcjogenna. Tak samo jest z powszechnym ocenianiem koleżeńskim zachowania, jak można wymagać od dzieci, aby oceniały na stopnie zachowanie innego dziecka? W wielu szkołach od oceny zachowania zależy otrzymanie nagrody na koniec roku. Czy w porządku jest pozbawienie wzajemne tej nagrody przez uczniów?

Dziecko przyznaje się do popełnionego błędu lub nauczyciel mu ten błąd wytyka. Konsekwencją jest obniżona ocena za pracę ucznia. Nikt specjalnie nie popełnia błędów, każdy chce wykonać pracę jak najlepiej. Jeśli ma być za błąd ukarany, to stara się ten błąd ukryć, a nawet oszukać. Na szczęście wielu nauczycieli zaczyna pracować z błędem i wykorzystywać go w procesie nauczania. To jest bardzo dobre wyjście z tej sytuacji.

Uczeń spóźnia się na lekcje. Jeśli może powiedzieć prawdę bez konsekwencji, to bardzo dobrze. Ale najczęściej musi wymyślić dobre usprawiedliwienie na spóźnienie, aby nie ponieść za nie kary. Często spóźnienie jest winą rodziców, którzy na czas nie przywieźli dziecka do szkoły. To jednak nie jest dobre usprawiedliwienie dla szkoły. Trzeba wymyślić zaciętą windę lub wypadek po drodze do szkoły. W tej sprawie zarówno dzieci, jak i dorośli okazują się bardzo pomysłowi. Sprawa łączy się z zaufaniem do dziecka. Żądamy, aby dziecko miało do nas zaufanie, ale my do niego nie musimy go mieć.

Czasami pytamy uczniów o opinię, ale chcielibyśmy, aby była zgodna z naszą. Jeśli jest różna, to ją odrzucamy, albo jesteśmy wręcz oburzeni. W ten sposób uczmy dzieci, aby nie mówiły swojego zdania, mają się podporządkować dorosłym. Jeśli chcemy, aby w przyszłości były odpowiedzialnymi obywatelami i obywatelkami, to pytajmy i słuchajmy ich opinii.

Pewnie znalazłoby się wiele innych sytuacji niepożądanych, w których stawiamy my dorośli dzieci. Może wystarczy tak traktować dzieci, jak sami chcielibyśmy, aby nas inni traktowali?

Dlaczego o tym piszę w kontekście oceniania kształtującego? – Ocenianie kształtujące, jest partnerstwem w nauczaniu i uczeniu się. Informowanie uczniów o celach i kryteriach, podejmowanie dialogu z uczniami, zasięganie ich opinii, odchodzenie od stopni na rzecz informacji zwrotnej, organizowanie pracy uczniów w grupach, wzajemne nauczanie i promowanie samodzielności i odpowiedzialności, to zaleca OK.