Znalazłam krótki artykuł o sile i sensie porównywania. Postaram się przedstawić cienie tej praktyki i możliwe warianty jej zastąpienia.
Artykuł, z którego korzystam, odnosi się do przywództwa, ale dla mnie łatwo przenosi się na szkołę, na porównywanie zarówno nauczycieli jak i uczniów.
Autor używa sformułowania, że „porównywanie jest złodziejem radości”. Zgadzam się z tym całkowicie. Wiele osób uważa jednak, że porównywanie to motor motywacji i używa go do nagradzania uczniów, a w pracy do awansowania pracowników.
Porównywanie jest kuszące, zawsze znajdziemy osoby robiące coś lepiej. Dlaczego mamy tego nie zaznaczyć? Jednak znacznie lepsze jest docenianie, tego co osiągnęliśmy i porównanie się samemu ze sobą.
Pamiętam, jak w dzieciństwie rodzice dawali mi za przykład córkę znajomych, która była wzorowa uczennica. Nie zachęciło mnie to do nauki, a dziewczynkę przestalam lubić.
- Porównywanie z samym sobą
Człowiek w naturalny sposób odnosi się do osiągnięć innych, gdyż jest istotą społeczna. Widzi siebie na tle innych, a szczególnie na tle tych, którzy maja większe osiągnięcia. Ważne jest, co z tym robi. Może to wpływać na poczucie własnej wartości (jak sadzę szczególnie o dzieci) lub stanowić wzór możliwy do osiągniecia.
Jeśli człowiek traktuje wyniki porównywania jako możliwy cel do osiągniecia, to może powoli posuwać się do przodu konkurując jedynie z samym sobą, to znaczy widząc swoje postępy, a nie tylko odległość od celu.
W tej kwestii dużo może pomoc uczniowi nauczyciele, a pracownikowi, jego przełożony. Sprawa polega na zauważeniu rozwoju i postępu danego człowieka.
W szkole wrogiem tego są zestawienia, rankingi i nagradzanie za najlepsze wyniki.
- Nie trzeba być najlepszym
Marc Cugnon przywołuje zjawisko syndromu oszusta, które jest związane z perfekcjonizmem i przepracowaniem, a owocuje wyczerpaniem i brakiem efektywności. Jeśli człowiek stale porównuje się z najlepszymi, to nie ma poczucia własnej wartości, jest zmęczony i nie ma satysfakcji. Z syndromem oszusta związany jest również strach przed porażką, przed straceniem pozycji bycia najlepszym.
W szkole cierpią na niego tak zwani najlepsi uczniowie. Boją się utraty dobrej opinii i zdobytej pozycji. Może to się skończyć załamaniem psychicznym ucznia, który poniesie raptem nawet małą porażkę.
Osoba, która jest najlepsza we wszystkim, prawdopodobnie nie dąży do własnego rozwoju, ale raczej do utrzymania pozycji. Może to owocować nawet oszukiwaniem, bo nie jest ważny cel, tylko pozycja najlepszego.
Pewien czas temu na jednej z polskich uczelni wprowadzono sposób oceniania zależny od tego, jak dobrze inni napisali egzamin. Czyli studentowi powinno zależeć, aby inni napisali gorzej, to wtedy sam otrzymywał ocenę wyższą. Szatański pomysł. Na szczęście chyba go zarzucono.
Inna sprawa bycia najlepszym jest związana z brakiem podejmowania ryzyka, gdyż ono może spowodować porażkę. A ryzyko jest konieczne do rozwoju.
Dla szkoły wskazówka – skupić się na porównywaniu się z samym sobą, a nie z innymi.
- Nie ścigamy się z nikim
General Electric Jacka Welcha (1981-2001) rozsławił zasadę „20-70-10” , zgodnie z którą pracownicy byli podzieleni na grupy najlepszych (20%), średnich (70%) i słabych lub pozostających w tyle (10%). Tych 10% zazwyczaj zwalniano z organizacji. Takie podejście oparte było na strachu utraty pozycji.
Porównywanie łączy się z wyścigiem. W szkole uczniowie ścigają się w osiąganiu wysokich wyników, a w dorosłym życiu w firmie w awansowaniu. To dość naturalne, że każdy chce być postrzegany jako wartościowa jednostka i nie chodzi o to, aby nie mieć ambicji. Sprawy zaczynają iść źle, gdy duża część samooceny i poczucia własnej wartości jest związana z ocena zewnętrzną i z porównywaniem się z innymi.
Celem powinno być stanie się lepszą wersją siebie samego, a nie lepszym od innych. To trudna lekcja, szczególnie jeśli ktoś jest z natury konkurencyjny lub (tak jak w szkole) wpadnie w kulturę rywalizacji. Ale jeśli nie spędza się całego czasu, patrząc do miski kogoś innego, to uda się napełnić swoją znacznie szybciej.
Inspiracja artykułem Marc Cugnon